Gdy niezwykła pasja przeradza się w piękną organizację z misją

Nowe, ważne i potrzebne zastosowania pomysłów, których byłam inicjatorką, dodają mi skrzydeł. Chronią przed wypaleniem. To dla mnie bardzo ważne – przekonuje Aneta Popiel-Machnicka, założycielka fundacji Belle Epoque i członkini PSF.

Magdalena Tyrała, Polskie Stowarzyszenie Fundraisingu: Czym na co dzień zajmuje się organizacja?

Aneta Popiel- Machnicka, założycielka i dyrektora Muzeum Domków Lalek, Gier i Zabawek, reżyser filmowy i członkini PSF:

– Fundacja Belle Epoque, którą założyłam, od sześciu lat prowadzi Muzeum Domków Lalek, Gier i Zabawek, czyli dość niszową instytucję, której celem jest propagowanie wiedzy o dawnych zabawkach, zwłaszcza starych domkach dla lalek, jako naszym dziedzictwie kulturowym. Na naszej ekspozycji muzealnej mamy około 150 historycznych domków, a najstarszy z nich ma ponad 200 lat. To nie są wyłącznie domy mieszkalne, ale także zakłady usługowe, sklepy, szpitale, łazienki i kuchnie, a dzięki nim możemy sobie wyobrazić, jak kiedyś ludzie żyli i pracowali, a nawet śledzić zmieniające się mody, gusta, rozwój technologii czy przemiany społeczne. Te miniaturowe budowle to takie stop klatki dawnych czasów. To jest fantastyczne miejsce do tego, aby porozmawiać z dziećmi o historii w bardzo różnych aspektach, ale też o architekturze czy zwyczajach. Placówka jest rekomendowana przez Komitet Ochrony Praw Dziecka, jako miejsce pierwszego kontaktu dziecka z muzeum. Dbamy o to, by ta konotacja była od początku dobra, tak, żeby zachęcić dzieci do odwiedzania miejsc kultury i gdzie mogą sporo się dowiedzieć o minionych czasach.

Taka pozytywna inicjacja.

– Dokładnie tak, na tym właśnie bardzo nam zależy. Duży nacisk kładziemy również na uważność, której trening w Polsce nie jest jeszcze zbyt popularny, ponieważ eksponaty pełne są drobnych szczegółów, których dostrzeżenie wymagają skupienia. Staramy się wyciszać dzieci, gdy do nas przychodzą, prosimy, by zamknęły oczy, „poczuły” ekspozycję innymi zmysłami – uruchomiły zmysł powonienia, słuch, wyciszyły się i skupiły. Takie działania wprowadzają od początku zupełnie inną atmosferę.

– Rolą naszej fundacji jest to, by zachować wiedzę o naszych zabawkach, by ukazać je jako bogate zjawisko kulturowe, swoisty dokument z dawnych czasów. Rolą naszej fundacji jest łączenie pokoleń, szukanie wspólnych mianowników w dzieciństwie. Postawiliśmy sobie również za cel, aby uwrażliwić dzieci na to, czym się otaczamy, jak spędzamy czas, a jeśli spędzamy czas razem, rodzinnie, to czy robimy coś, co buduje historię naszej rodziny. Zachęcamy do tworzenia wspólnych rytuałów, ale też do tego by tworzyć rodzinne pamiątki – a tu świetną rolę pełni np. domek, który będzie przechodził z pokolenia na pokolenia upiększany przez członków rodziny.

W jaki sposób dotarłaś do stu i dwustoletnich ekspozycji i przejęłaś je w posiadanie? Jak to się w ogóle u ciebie zaczęło?

– Z wykształcenia jestem reżyserem, a rolą reżysera jest umiejętność opowiadania historii. Bardzo też lubię rękodzieło, szyję, majsterkuję, potrafię zrobić i naprawić mnóstwo rzeczy. Te umiejętności pomogły mi bardzo w realizacji dość karkołomnych planów. Zaczęło się od tego, że chciałam podarować mojej córce dom marzeń, taki archetypiczny dom lalek, gdzie są działające światełka, wszystko się otwiera, są pełne miniaturowych przedmiotów szafki i szufladki. Sama zawsze chciałam mieć taki domek, a że byłam wychowywana w czasach głębokiego PRLu, to było mało realne marzenie. Postanowiłam je spełnić dopiero 18 lat temu, tyle lat obecnie ma moja córka. Okazało się jednak, że na wymarzony domek kompletnie mnie nie stać, bo to są bardzo drogie zabawki dla dorosłych, a nie dla dzieci. Współczesne wzornictwo też nie do końca mi odpowiadało, marzyłam o domku w starym stylu.

– Kręcąc filmy dokumentalne dość dużo jeździłam po świecie i właśnie w ten sposób gdzieś wyszperałam za śmieszne pieniądze pierwszy dom – willę.

– Wyremontowałam go i tak złapałam bakcyla. Potem był stary sklepik – apteka i ponad stuletni szpital, a następnie klinika weterynaryjna, kolejne sklepy, domy i pokoje… W pewnym momencie tych domków było kilkanaście, co w małym mieszkaniu, jakim dysponuję, stanowiło dość duży problem.

Gdzie wynajdowałaś te domki, przecież w Polsce ich się raczej nie widuje?

– Temat domków dla lalek w Polsce tak naprawdę nigdy nie był znany, w naszym kraju nie było tradycji robienia domków. Nasze zawieruchy dziejowe zdecydowanie nie sprzyjały tego typu „fanaberiom”.
Na szczęście udało mi się kilka takich domków polskich lub związanych z Polską zdobyć i to są perełki w kolekcji, zaś na ekspozycji mamy okazy z całego świata. Są tu domki amerykańskie, z całej Europy – głównie z Niemiec, ale również z Boliwii, Chin czy z Japonii. W pewnym momencie pojawiła się propozycja, bym zrobiła wystawę kolekcji w Muzeum w Katowicach. Wtedy na dobre domki wyjechały z mojego mieszkania i na szczęście dla całej rodziny, nigdy już do niego nie wróciły. Przez wiele lat jeździły z muzeum do muzeum na wystawy czasowe, a ja tylko co jakiś czas dowoziłam coraz to nowe eksponaty, które naprawiałam, konserwowałam, przywracałam do życia, przy okazji bardzo dużo się ucząc, bo czasami po bardzo małych szczegółach musiałam dotrzeć do tego, co to właściwie było, jak dana rzecz wyglądała. Czasami po klameczce czy resztce tapety musiałam określić, w jakim okresie dany przedmiot został zrobiony. Zajmowało mi to bardzo dużo czasu i energii, ale też miałam z tego wielką frajdę. I na pewno nie cierpiałam, ślęcząc nad projektem godzinami po nocach (śmiech).

– W pewnym momencie uznałam, że czas się ustatkować, bo kolekcji bardzo nie służyły ciągłe przeprowadzki. W Warszawie nie ma muzeum zabawek i byliśmy jedną z niewielu stolic europejskich, która nie miała placówki poświęconej tej tematyce. Pomyślałam wtedy, że ja, jako osoba, która pracowała w agencjach eventowych, przy tworzeniu nowych marek, produkcji filmów jako kreatywna, mam wystarczające zaplecze, by rozkręcić takie przedsięwzięcie. Do tego jestem grafikiem, umiem zrobić stronę www, ogarniam social media, więc wszystko sobie sama zaprojektuję i nie potrzebuję sztabu ludzi – patrz worka pieniędzy, żeby zrobić ten pierwszy krok. Takie myślenie okazało się oczywiście dla mnie pułapką. A zatem była to dla mnie jednocześnie najlepsza i najgorsza decyzja w moim życiu, bo spełniłam marzenia nie musząc iść na kompromisy, jednak zrobiłam to ogromnym kosztem własnym, na pewno również rodziny.

– Najpierw powstała fundacja, która zarządza kolekcją, kilka miesięcy później, w Dzień Dziecka – otworzyłam muzeum. Nikt mi kłód pod nogi nie rzucał, ale też nikt specjalnie mi nie pomógł, jeśli chodzi o władze miasta czy urzędy. Muzeum od początku funkcjonowało bardzo prężnie, znalazłam ludzi z pasją do prowadzenia tego miejsca, i bardzo zależało nam, abyśmy działali jako miejsce z misją.

 

Na kim przede wszystkim koncentrujecie swoje działania?

– Przede wszystkim na dzieciach, seniorach i całych rodzinach. Przyznam, że zawsze zależało mi na aktywizowaniu seniorów, to jest grupa niedoceniona i marginalizowana. Dla nich powstały warsztaty integracyjne „Domek z Sercem”, gdzie seniorzy razem z dziećmi robią misiowe domki – w pełni wyposażone w mebelki, które są przekazywane do szpitali i innych placówek dziecięcych. W tej chwili współpracujemy z Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii, by wspomóc psychiatrię dziecięcą. Na początku woziliśmy te domki z myślą o tym, by służyły one dzieciom w poczekalniach, gdzie będą odwracały uwagę od procedur medycznych. Natomiast okazało się, że te domki pełnią funkcję przede wszystkim diagnostyczną.

Dzieci za ich pomocą odgrywają różne scenki, dzięki czemu łatwiej można znaleźć przyczynę zaburzenia. Genialne!

– Dokładnie tak. Kiedyś dzieci podczas diagnoz głównie rysowały, a w tej chwili odgrywają scenki i lekarze natychmiast wyłapują na czym polega problem danej rodziny czy relacji. Zatem domków zaczęli używać przede wszystkim psycholodzy, pedagodzy i psychiatrzy w pracy z dziećmi. Dla mnie osobiście, takie nowe, ważne i potrzebne zastosowania pomysłów, których byłam inicjatorką – dodają mi skrzydeł, chronią przed wypaleniem. To dla mnie bardzo ważne.

Jest jakaś cykliczność projektu „Domek z sercem”?

– Realizujemy warsztaty, gdy tylko uda nam się zdobyć na nie jakieś pieniądze, czyli średnio dwa razy do roku. Odbywają się wtedy cykle trwające kilka tygodni, organizowaliśmy je pierwotnie u siebie, potem zaczęliśmy z zajęciami wyjeżdżać do innych miejscowości. Podczas takiego cyklu powstaje zazwyczaj kilkanaście domków i bierze w nich udział około 100 osób.

Organizujecie warsztaty także dla całych rodzin?

– Organizowaliśmy różne zajęcia warsztatowe i wiele innych aktywności, ale w tej chwili tego nie robimy. Przez wybuch pandemii przestaliśmy normalnie funkcjonować, zostaliśmy bardzo źle potraktowani przez urzędników, musieliśmy opuścić wynajmowany od miasta lokal. Był to dla nas ogromny cios i problem finansowy, jak również organizacyjno-logistyczny. Jednak jesteśmy już w nowym miejscu i działamy od pół roku. Co prawda, nie mamy jeszcze pracowni warsztatowej, ani zaplecza, by móc wrócić do pełnej działalności, jednak wszystko przed nami – zrobiliśmy właśnie ekspertyzę czy przylegająca do nas 140 metrowa piwnica nadaje się na adaptację i będziemy chcieli zrobić tam remont i dostosować lokal do naszych muzealnych potrzeb.

– Przede wszystkim marzę by zorganizować w tej przestrzeni „Salę wytchnień”, która ma służyć zwiedzającym głównie do wyciszenia się, do pracy nad uważnością, do wsłuchania się w siebie. Chciałabym stworzyć przestrzeń, gdzie dzieci mogą się położyć na sakwach, na filcowych kamieniach, gdzie będzie cisza, przyjemny klimat i spokój. To będzie miejsce na odbodźcowanie się, gdzie można poleżeć i odpocząć, a przy okazji poczuć zapachy tego miejsca, i inne drobne elementy, które chcemy tam wprowadzić, na przykład zabawę ze światłem. Czeka nas zbiórka funduszy na ten cel.

W jaki sposób pozyskujecie zatem fundusze na działania waszej organizacji?

– Utrzymujemy się głównie ze sprzedaży biletów do muzeum. Dochód pomaga nam również utrzymać działalność charytatywną, czyli realizację warsztatów „Domek z sercem”, ale też przyjmowanie wycieczek, które przyjeżdżają do nas z różnych względów bezpłatnie. Są to głównie dzieci specjalnej troski, dzieci z domów dziecka, od których nie pobieramy opłat za wejście do muzeum. Naszą misją jest umożliwienie dzieciom z utrudnionym dostępem do kultury do uczestnictwa w ciekawych wydarzeniach.

Korzystacie z grantów?

– Przede wszystkim. Pozyskujemy granty z różnych źródeł i przeznaczamy je od razu na celowe projekty. W tej chwili pracujemy nad trzema takimi projektami. Jednym z nich jest bardzo karkołomne przedsięwzięcie – tworzymy interaktywną mapę Mazowsza i umieszczamy na niej ośrodki zabawkarskie, które działały w XX wieku. Do historii niektórych z nich można jeszcze dogrzebać się w archiwach. Niestety, praktycznie niemal wszystkie archiwa PRL-owskie zostały poniszczone, nie ma żadnych ocalałych dokumentów i zbieramy skrawki informacji ze starych ogłoszeń z prasy, albo z opowieści ludzi, którzy sami pracowali w takich miejscach, i z takich fragmentów składamy historię, bo za chwilę nie pozostanie żaden ślad i o przemyśle zabawkarskim w Polsce już nic nie będzie można się dowiedzieć. Dzięki temu projektowi poznajemy mnóstwo interesujących historii, ciekawych ludzi, projektantów, technologów i ówczesne nowinki technologiczne. Dowiadujemy się o tym, jak zakłady podbierały sobie projekty, jak pracownicy podpatrywali a czasem podkradali z Zachodu technologię i patenty. To jest z kolei inna opowieść na książkę, jak kraje zza żelaznej kurtyny luźno podchodziły do praw autorskich i praw własności.

– Kolejną akcją, którą właśnie wdrażamy to akcja darmowych wejść do muzeum dla dzieci z obszarów wykluczonych. Na ten cel dostaliśmy grant od Narodowego Centrum Kultury.

Obszary wykluczone to obszary wiejskie?

– Głównie obszary wiejskie i miejscowości do 20 tys. mieszkańców wykluczone z dostępu do kultury. Poszczególne grupy muszą spełnić jednak pewne kryteria.

– Jeszcze jednym punktem, którym możemy się pochwalić jest wystawa „Mazowsze w spódnicy”, wystawa lalek artystycznych, które powstały w czasie pandemii a które to przedstawiają 15 znanych i nieznanych Polek pionierek z różnych dziedzin. Lalki mają pokazać, jak ogromną rolę kobiety odegrały w budowaniu naszej historii – zarówno w kulturze i edukacji, jak i w różnych dziedzinach nauk, w sporcie czy rozwoju społecznym, a wciąż są marginalizowane w kontekście historycznym. W przystępny i przyjemny sposób pokazujemy zatem ten kawałek historii, opowiadając o niezwykłych kobietach z przeszłości. Ta wystawa pomyślana jest jako mobilna, więc jeździmy z nią po małych ośrodkach w całej Polsce, gdzie ten dostęp do kultury jest utrudniony.

Kto jest głównym beneficjentem fundacji?

– Muzeum Domków dla Lalek, Gier i Zabawek paradoksalnie największą estymą cieszy się wśród przedstawicieli płci męskiej, zwłaszcza tych dorosłych (śmiech). Myślę, że to wynika z faktu, iż mężczyźni w ogóle są zafascynowani miniaturowymi światami, a ich ukrytym pragnieniem jest stworzyć swój własny świat, którym będą mogli zarządzać. Temu wszak służą np. makiety kolejowe. Większość panów, którzy do nas przychodzą ze swoimi rodzinami na początku wzbrania się, by w ogóle wejść do muzeum, twierdzi, że to dziewczyny – żona i córki będą zwiedzać muzeum. Są jednak przez nas namawiani do tego, by mimo wszystko wejść i zwiedzić ekspozycję, a zazwyczaj, gdy ich już przekonamy, okazuje się, że wychodzą ostatni i są absolutnie zachwyceni…. Ta potrzeba majsterkowania i tworzenia własnych światów, nad którymi w pełni się panuje jest u panów bardzo silna. Historycznie domki dla lalek też robili rzemieślnicy, głównie mężczyźni.

– Tak już zupełnie poważnie naszym beneficjentem są przede wszystkim dzieciaki, u których następuje inicjacja kulturalna, czyli które pierwszy raz stykają się z instytucją muzeum, oraz oczywiście rodziny. Cieszymy się, że to miejsce pokochali seniorzy, którzy czują się u nas zaopiekowani, nigdzie nie muszą się spieszyć i dzięki nam mogą wrócić do swojego dzieciństwa a także pozwolić sobie na delektowanie się nim. Nasze muzeum jest tak pomyślane, że wiele z eksponatów można oglądać na siedząco, więc godzinami można wpatrywać się w szczegóły i szczególiki wyposażenia.

Środki pozyskujecie z grantów i z biletów do muzeum. Czy udaje wam się również zastosować w tym celu narzędzia fundraisingowe?

– Niestety, jeszcze nie. Kiedyś podjęłam próbę, by zebrać środki, ale najprawdopodobniej zwróciłam się w nieodpowiedni sposób do nieodpowiedniego środowiska, gdyż jak się okazało, najtrudniej zachęcić ludzi kultury, by wsparli kulturę (śmiech). Teraz chcę się do tego zabrać profesjonalnie.

Dlatego też bierzesz udział w szkoleniach i wstąpiłaś do Polskiego Stowarzyszenia Fundraisingu?

– Tak, chcę się nauczyć jak pozyskiwać środki na działania swojej fundacji. Chcę to robić naprawdę dobrze i profesjonalnie, z poszanowaniem moralności, prawa i zasad. Póki co, przez kilka tygodni brałam udział w szkoleniu dla przyszłych fundraiserów, które prowadziła Fundacja ORLEN. Jestem zachwycona tym szkoleniem. Myślę, że gdyby ta wiedza – niekoniecznie dotycząca samego pozyskiwania środków, ale po prostu życia we wspólnocie, była dostępna chociaż w jednej trzeciej w szkołach, to wszystkim żyłoby się lepiej, wszyscy by się lepiej rozumieli, lepiej rozumieli swoje intencje i zdecydowanie lepiej by się ze sobą komunikowali.

Wasza organizacja jest fundatorem stypendiów twórczych. Dla kogo są one przewidziane?

– Wspieramy osoby tworzące miniatury, dioramy, lalki artystyczne – zarówno materialnie jak i promocyjnie, pokazując ich twórczość na wystawach. Tak powstała np. przepiękna wystawa Elżbiety Marcinkowskiej-Wilczyńskiej „Dawne Zawody w Miniaturze” przedstawiająca 15 pracowni dawnych rzemiosł, czy wspomniana wystawa lalek artystycznych „Mazowsze w spódnicy”, która w czasie pandemii umożliwiła odpłatną pracę nad lalkami aż 15 artystkom.

Jesteśmy też fundatorem nagrody „Lwi Pazur” za wybitne osiągnięcia w dziedzinie propagowania wiedzy o dawnych zabawkach i sztuce tworzenia miniatur.

Jakie masz marzenia związane z fundacją?

– Chyba przede wszystkim chciałabym stworzyć załogę, która byłaby zaangażowana w pracę i misję fundacji tak samo jak ja, czyli ludzi których pasją jest świat miniatur, dawnych zabawek, ale też edukacja dzieci przez kulturę i praca ze starszymi osobami. W okresie pandemii ta załoga nam się trochę wykruszyła, coś, co fajnie działało zostało w jakiś sposób zaprzepaszczone i bardzo chciałabym to znów odbudować. Oczywiście, jeszcze lepiej i sprawniej. Niestety, wystarczyło kilka miesięcy barku stabilności finansowej podczas pandemii, żeby wszystko się rozchwiało, dla mnie jest to ogromna nauka na przyszłość, że organizacja musi mieć wiele nóg, by stabilnie funkcjonować. Jesteśmy jeszcze młodą organizacją, więc nie mieliśmy aż tak dużo czasu, by ten kapitał ludzki i stabilizację sobie zbudować.

– Poza tym moja córka, ta sama, dla której powstał pierwszy domek z kolekcji, jest w tej chwili uczennicą liceum plastycznego i widzę, że świat dawnych zabawek zaczyna ją fascynować. Nie ukrywam, że jest moim marzeniem, by kiedyś zaangażowała się w pracę muzeum. Już teraz bardzo pomaga mi w muzeum i była moją ogromną podporą podczas przenoszenia siedziby.

– Marzę też o tym, by znalazły się osoby, które wesprą naszą działalność nie tyle materialnie, ale swoją fachową wiedzą i pozwolą nam uzyskać tą upragnioną stabilizację finansową. W tej chwili za dużo mam na swoich barkach i wcale nie pomaga mi świadomość, że sama sobie to zafundowałam. Czuję, że jeżeli nic nie zmienię i dłużej tak będę funkcjonować, to nie dam rady. Sukces tego miejsca bardzo mnie cieszy, ale nie chciałabym, aby kiedyś ten pomysł okazał się moją porażką, która mnie wypali.

Czyli nie zarabiasz na pracy w fundacji i pracujesz także poza nią?

Dokładnie tak.

Myślałaś o tym, by poszukać sponsorów?

– Chciałabym, ale wydaje mi się, że nasza działalność kojarzy się ludziom biznesu infantylnie, kojarzą domki dla lalek z tymi domkami Barbie, które mają ich dzieci, a nie za bardzo chcą przyjść i zobaczyć, czym naprawdę są owe domki. Nie są w stanie dostrzec tego potencjału edukacyjnego, historycznego i kulturowego. Zdjęcia tego nie oddają, trzeba tu przyjść i poczuć atmosferę placówki, wziąć udział w jakichś zajęciach.

Musisz stworzyć event, który ich ściągnie na miejsce.

– Będę musiała coś zorganizować. Jest to bardzo niszowy temat, więc powinno nam być łatwiej, bo nie jest to 30-te schronisko dla zwierząt, nic nie ujmując tego typu placówkom (śmiech). Z drugiej strony, w związku z tym, że są to zabawki, coś niepoważnego i nie ratującego życia, może być nam trudniej pozyskać i środki, i sponsorów. Dlatego postanowiłam wziąć udział w szkoleniu i zostać członkiem PSF-u. Pozyskiwanie funduszy to jest za poważny dla mnie temat, przy którym nie ma miejsca na skuchę.

Zawodowo dalej zajmujesz się reżyserią?

– Tak, właśnie skończyłam fabularny film o Helenie Marusarzównie. Jakoś temat mocnych kobiet w życiu ciągle mi się pojawia. Będzie niedługo emitowany w telewizji i w kinach.

Zdjęcia pochodzą z archiwum Fundacji Belle Epoque.