Liczy się człowiek, nie jego przeszłość

– To, po jakich wyrokach są więźniowie nie jest pierwszym pytaniem, które u nas pada. Nie przywiązujemy wagi do tego, co było, tylko koncentrujemy się na tym, co tu i teraz – przekonuje Karolina Habryło, wiceprezes Fundacji Pomost. O swojej niezwykłej pracy na rzecz byłych więźniów, o trudnościach jakich doświadczają oni w życiu na wolności i o tym, jak zdobywa środki na pracę z nimi, by ułatwić im powrót do społeczeństwa, opowiada w rozmowie z Magdaleną Tyrałą członkini PSF i absolwentka CFR .

Magdalena Tyrała, Polskie Stowarzyszenie Fundraisingu: Czym na co dzień zajmuje się organizacja?

Karolina Habryło, wice prezes Fundacji Pomost, członkini PSF: – Fundacja Pomost wspiera więźniów w powrocie do życia na wolności. Prowadzimy Społeczny Ośrodek Readaptacji w Zabrzu, do którego byli więźniowie mogą przyjść po opuszczeniu zakładu karnego. Prowadzimy także grupy wsparcia na terenie zakładów karnych, a zatem ta praca z więźniami zaczyna się, gdy oni są jeszcze w trakcie izolacji.  

Na czym przede wszystkim koncentrujecie swoje działania?

– Naszym celem jest przede wszystkim to, by byli więźniowie nie powrócili do zakładu karnego, dążymy do tego, by te osoby usamodzielnić, by zaczęły brać odpowiedzialność za siebie, za swoje życie, uporządkowały je, zaczęły budować relacje z innymi ludźmi w sposób inny niż dotychczas. Tu na terenie ośrodka zgłaszające się osoby mają możliwość noclegu, wsparcie wykwalifikowanej kadry, w skład której wchodzą psychologowie, trenerzy, pedagodzy i psychoterapeuci. Mieszkańcy mają dostęp do zajęć grupowych, do spotkań indywidualnych. To, co jest dla nas specyficzne to to, że nie prowadzimy zbiorowego żywienia, a pomocy doraźnej udzielamy w minimalnym zakresie, tak aby osoba, która dołącza do programu readaptacji, miała od czego zacząć. Naszym celem jest to, aby Mieszkańcy jak najszybciej stanęli na własnych nogach i jak najszybciej znaleźli pracę.

Ilu byłych więźniów faktycznie korzysta z waszej pomocy?

– Zgłasza się do nas bardzo dużo osób, często po samą konsultację telefoniczną. Nie wszystkie osoby, które zwracają się po pomoc do punktu konsultacyjnego na terenie ośrodka, to osoby, które faktycznie do nas przyjdą. Również nie wszystkie osoby, które uczestniczą w grupach wsparcia na terenie zakładów karnych to osoby, które później do nas przychodzą. Telefony w skali roku można liczyć w tysiącach, z kolei w samym ośrodku jest od 80 do 100 osób w ciągu roku.  Mamy tu 33 miejsca. Można się do nas zgłosić jeszcze wtedy, kiedy odbywa się karę. Gdy taka osoba się zgłasza, wpisujemy ją na listę priorytetów i trzymamy dla niej miejsce. Zdarza się, że gdy taka osoba wychodzi, z różnych względów nie zawsze trafia do ośrodka, więc sytuacja jest dynamiczna.

– Angażujemy się szczególnie mocno w pracę z osobami, które wykazują motywację do zmiany. Tym bardziej, że program, który tu proponujemy jest wymagający, bo zgodnie z jego założeniami nie dajemy ryby, tylko wędkę. Dajemy narzędzia do radzenia sobie ze sobą, ze swoimi emocjami, zmianą sposobu myślenia i działania w świecie. To wiąże się z procesem odwracanie tego, co stało się podczas izolacji, gdzie człowiek musiał zaadoptować się do zupełnie innych warunków i zasad, które obowiązują na wolności. Jest to proces złożony, wielowymiarowy i pełen wyzwań.

Osoba która założyła fundację „Pomost”, Edward Szeliga, sam jest byłym więźniem i mocno czuje misję swoich działań, co zrozumiałe. Skąd u ciebie zainteresowanie tym tematem i chęć pracy z tak trudnym środowiskiem?

– Poznałam Edwarda w szkole trenerów i dużo opowiadał mi o tym, czym się zajmuje. Po pierwsze pomyślałam, że ten typ pracy jest bardzo innowacyjny, jak na nasz kraj. Po drugie, pomyślałam, że to jest niesamowite, że biorąc pod uwagę to wszystko, przez co ci ludzie przeszli, że oni mają tutaj faktycznie szansę zacząć od nowa, że mają czystą kartę do zapisania. Mam dowód na to, że można zmienić swoje życie, co udaje się mieszkańcom ośrodka, którzy pomyślnie przechodzą proces readaptacji. To buduje wiarę w moc tkwiącą w człowieku, w to, że niezależnie od tego, co się wydarzyło w życiu, można te trudne wydarzenia w sobie przerobić na tyle, by żyć inaczej. To jest bardzo piękne, bardzo mocne i bardzo budujące i napełnia mnie wiarą w ludzi i świat. Mam poczucie dużej sensowności tych działań, nawet na takim pragmatycznym poziomie, bo jeżeli ci ludzie wrócą do społeczeństwa, to wzrasta poczucie bezpieczeństwa w regionie, w mieście. Często to się wiąże z przerwaniem błędnego koła recydywy w rodzinie, dzieci odzyskują swoich ojców, żony swoich mężów. Te osoby, zamiast być utrzymywane w zakładzie karnym, zarabiają legalne pieniądze, płacą podatki. To działanie jest z każdej strony korzystne społecznie, a przecież  często takich ludzi spisuje się na straty.

– Oni z kolei, jeśli nie mają wsparcia, wracają do życia, które znają, wracają do środowiska, które jest przestępcze i ściągnęło ich w dół i w konsekwencji wracają do zakładu karnego. Uważam, że to jest kapitalne, że są narzędzia do tego, by to przerwać, że jest sposób, by ci ludzie mogli zasilić nasze społeczeństwo już w konstruktywny sposób.

Jaka jest skuteczność programu?

– Nasz program ma 80 proc. skuteczności. Czyli 80 proc. ze 100, które uczestniczą w programie nie wraca do zakładu karnego. Program to nie jest nasz wymysł, bo powstał we współpracy z naukowcami z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Myślę, że to spotkanie teoretyków z praktykami, którzy na co dzień testują różne metody, wyciągają wnioski i udoskonalają narzędzia to jest siła tego programu.

Fakt bycia wierzącym jest warunkiem udziału w tym programie?

– Nie, ludzie którzy biorą w nim udział wierzą w różne rzeczy, kadra też. Zostawiamy to na boku. To jest oczywiście na poziomie zasobu, co kogo wspiera, co komu daje siłę i do kogo ktoś się odnosi, natomiast żaden element programu nie odnosi się tutaj bezpośrednio do wiary.

Jak wygląda życie codzienne w ośrodku?

– Panowie żyją w społeczności, mieszkają na terenie ośrodka i mają różne funkcje. Jest prezes, szef ochrony, gospodarz, skarbnik, szef kuchni, szef remontu, ogrodnik i oni współpracują w ramach zarządu. To jest imitacja ról społecznych, jakie odgrywa się na wolności. Oni żyją w tym domu i nim zarządzają. Wchodzą w różne sytuacje, często konflikty na różnym tle. W chwili, gdy te sytuacje się pojawiają, my jako kadra możemy na bieżąco reagować i się do tego odnosić, by oni byli w stanie rozwiązywać je inaczej niż dotychczas. Ten dom tętni życiem 24 godziny na dobę, cały czas coś się dzieje, ale dzięki temu, że możemy to obserwować, na to reagować i wspólnie omawiać na spotkaniach, tworzy się przestrzeń do nauki dla nich. Poza tym jest to ciekawe miejsce do obserwacji pod kątem tego, co się dzieje, gdy panowie wychodzą z więzienia i tu trafiają. Okazuje się, że od samego początku odtwarzają tu rzeczywistość więzienną z jej wszystkimi zasadami. Tworzy się więc podziemie, tworzy drugie życie, bardzo trudno jest mówić na głos o różnych rzeczach, bo traktowane jest to na zasadzie kapowania, braku ufności. Rolą tego miejsca jest to, aby takie sytuacje ujawniać i rozmawiać o nich otwarcie.

Czy są w ośrodku osoby, które były jego beneficjentami a obecnie zasilają waszą kadrę, albo angażują się w inny sposób?

– To się zdarza. Mamy chociażby teraz w kadrze osobę, która jest u nas w roli opiekuna i dyżuruje na terenie ośrodka. Osoba ta kilka lat temu ukończyła program i jest już usamodzielniona, pracuje, szkoli się. Jednak jest to długi i trudny proces, aby wyjść z roli osoby, która czerpie pomoc i wejść w rolę osoby, która tej pomocy udziela i do tego wszystkiego jest w stanie reagować z merytorycznego poziomu. My oczywiście, przygotowujemy, ale w trakcie okazuje się, że to nie jest dla każdego. Jednak szukamy możliwości angażowania absolwentów programu . Na pewno ważne jest to, że byli mieszkańcy przychodzą tu na kawę i spędzają czas z osobami, które dopiero co do programu dołączyły. Nawet jeśli jest to tylko przelotny kontakt, to panowie mogą zobaczyć, że inni sobie to życie ułożyli, uwiarygodnia to program i pokazuje, że da się.

– Zdarzają się tu trudne momenty, momenty zwątpienia, że po co to wszystko. Czasami przychodzi im myśl do głowy, że może woleliby być w innej placówce, gdzie jedzenie ma się podane, ma się gdzie mieszkać i niewiele się od nich wymaga, ale jest  poczucie zabezpieczenia najbardziej podstawowych potrzeb. My zawsze mówimy, ze jeżeli tego akurat dana osoba potrzebuje, to są inne miejsca, podpowiadamy, gdzie można się udać , ale że to nie jest to miejsce. To jest miejsce dla ludzi, którzy chcą pracować, są zdeterminowani do tego, by nauczyć się funkcjonować na nowo i przede wszystkim chcą się usamodzielnić.

Z jakimi wyrokami przychodzą do was byli więźniowie?

– Mamy cały repertuar wyroków. Jedyne co, to nie przyjmujemy osób po przestępstwach na tle seksualnym z tego względu, że nie mamy kadry odpowiednio przeszkolonej do pracy z takimi osobami. Taki wyrok, póki co, przekracza nasz poziom kompetencji. Nie przyjmujemy też osób z niepełnosprawnościami fizycznymi, które uniemożliwiają uczestnictwo, a to ze względu na warunki w jakich funkcjonujemy. Ośrodek umiejscowiony jest w trzypiętrowej kamienicy i nie jesteśmy dostosowani do realizacji potrzeb takich osób. Poza tym warunek podjęcia pracy jest tutaj kluczowy, a też chodzi nam o to, by wszyscy tutaj mieszkający byli na tych samych zasadach. Nie przyjmujemy też osób, które mają niepełnosprawność intelektualną w stopniu uniemożliwiającym im udział w programie. Poza tym nie ma innych ograniczeń. Każda osoba, która chce przyjść do ośrodka, musi przejść konsultację z psychologiem. Jest to rozmowa, która ma na celu rozeznanie się, jaka jest sytuacja tej osoby, czego potrzebuje, jak bardzo jest zmotywowana do tego, by tutaj być, co nią kieruje. Może się okazać, że my nie jesteśmy adekwatni do potrzeb i sytuacji osoby, wtedy przekierowujemy ją do innych miejsc, gdzie otrzyma pomoc, która będzie dla niej bardziej odpowiednia.

Są  w gronie mieszkańców ośrodka osoby po bardzo ciężkich przestępstwach, takich jak zabójstwo?

– To, po jakich wyrokach są więźniowie, nie jest pierwszym pytaniem, które u nas pada. Nie przywiązujemy wagi do tego, co było, tylko koncentrujemy się na tym, co tu i teraz. W całej naszej pracy mamy strukturę społeczności, pracujemy nad tym, jak osoba tutaj funkcjonuje i jeśli jakieś trudne rzeczy się ujawniają, to jest to nasza baza. W kontakcie indywidualnym wybrzmiewa historia osoby, każdy otwiera się w takim tempie i w taki sposób, jaki jest dla niego odpowiedni. Dużo czasu nieraz zajmuje zbudowanie zaufania i nawiązanie relacji.

– Gdy poznajemy daną osobę od strony bycia katem, ale przeważnie jest też w tym historia ofiary. Przemocowy dom, wychowywanie się na ulicy, przejście przez szereg placówek odcisnęło swoje piętno. Niesamowite są takie momenty, kiedy rozmawiasz z 50 letnim mężczyzną, a on mówi, że pierwszy raz słyszy coś dobrego na swój temat, bo nie ma jak dotąd w życiu takich doświadczeń. Wiele osób nie ma doświadczenia wspólnego gotowania w domu, bo u nich jadło się, na przykład, konserwy. mimo tego, że to wiem, to wciąż robi to na mnie wrażenie, jak ogromny wpływ ma na nas fakt, w jakim domu się urodziliśmy, w jakim się wychowaliśmy. Przecież nie masz wpływu na to do jakiego trafisz, co poznajesz i co jest twoją normą.

– Oczywiście jako ośrodek uważamy, że jeśli ktoś popełnił w życiu przestępstwo, to kara jest konieczna i dobrze, że się odbyła. Uważamy również, że jeśli kara się kończy, a człowiek trafia na wolność, to bardzo ważne jest, aby dać mu możliwość rozpoczęcia wszystkiego od nowa, by mógł się na nowo odnaleźć w społeczeństwie.

Czujesz się bezpieczna w pracy?

– Tak, czuję się bezpieczna, mimo, że przeżywam tu różne rzeczy, przede wszystkim dyskomfort wynikający z różnych sytuacji. Jest to ośrodek pełen ludzi, więc jest tu dużo emocji. Te emocje buzują, te emocje bywają trudne, ale naszym zadaniem jest je oswajać. Uczymy jak sobie z nimi radzić tak, by nie stosować przemocy. Różne rzeczy się tu dzieją i różnego rodzaju doświadczenia się tutaj zdobywa, ale nie nazwałabym tego miejsca niebezpiecznym.

Czym zajmujesz się w fundacji?

– Na co dzień raczej nie zajmuję się bezpośrednio pracą z Mieszkańcami, intensywniej pracuję z zespołem specjalistów readaptacji, którego to zadaniem jest bezpośrednia praca z osobami, które do nas przychodzą. Zajmuję się koordynowaniem biura i wszystkim, co jest związane z pozyskiwaniem środków, pisaniem projektów, szukaniem osób, które byłyby w stanie nas wesprzeć w różny sposób.. Dużo czasu poświęcam spotkaniom i wyjazdom, bo dużo energii wkładamy w to, by popularyzować to, co i jak  robimy. Często mamy w ośrodku wizyty studyjne i są to zarówno studenci, jak i przedstawiciele innych organizacji pozarządowych, naukowcy, którzy chcą zobaczyć, jak taki ośrodek wygląda.

Dużo jest placówek takich jak wasza w Polsce?

– Są różne ośrodki zajmujące się osobami po odbytej karze, natomiast my jako jedyni się w tym specjalizujemy i dysponujemy naukowo zweryfikowanymi metodami. Jest więcej ośrodków pomagających byłym więźniom, w których udziela się im wsparcia. Każda organizacja robi to w zakresie zgodnym ze swoją misją i wizją, często są to placówki oferujące pomoc także osobom bezdomnym, czy uzależnionym. . My duży nacisk kładziemy na to, aby udzielana przez nas pomoc była maksymalnie profesjonalna, dostosowana do specyfiki potrzeb i sytuacji osób po więzieniu oraz  ukierunkowana na to, co się stało z człowiekiem podczas izolacji. Obserwujemy, diagnozujemy to, a odpowiedzią są poszczególne elementy naszego programu.

Konsultujecie poszczególne osoby z pracownikami zakładów karnych, z psychologami czy psychiatrami by wasza praca była jeszcze skuteczniejsza?

– Mamy kontakt ze służbą więzienną, jednak nie dążymy do tego. Nie chodzi o to, abyśmy zbudowali sobie cały obraz człowieka zanim on tutaj trafi, tylko bardziej opierali się na tym, co on o sobie opowiada, jak on siebie widzi, jak funkcjonuje w grupie.

– Tutaj na terenie Zabrza przy ośrodku działa zespół interdyscyplinarny i w jego skład wchodzi pracownik socjalny, kurator oraz pracownik urzędu pracy. Głównym celem zespołu jest to, aby osoba, która przychodzi do naszego ośrodka miała do kogo się zwrócić po pomoc. Gdy załatwia formalności, które są jej potrzebne, to nie odbija się od drzwi do drzwi. Placówki na terenie Zabrza delegują jedną osobę, która jest odpowiedzialna za ten kontakt i to wszystkim nam uławia pracę, a Mieszkańcom naszego domu ułatwia poruszanie się w meandrach dokumentów i spraw urzędowych. Ten zespół się spotyka i wtedy możemy wymienić się informacjami o byłych więźniach. My widzimy jak dana osoba funkcjonuje w ośrodku, ale w chwili, gdy idzie załatwiać sprawy urzędowe, może zachowywać się inaczej i wtedy to są dla nas ważne informacje, dzięki którym wiemy, jak z danym człowiekiem pracować.

W fundacji zajmujesz się także fundraisingiem?

– Powoli wdrażam fundraising. To nie jest tak, że go tu w ogóle nie było, ale szukam nowych sposobów docierania do darczyńców, zastanawiam się, jak budować społeczność wokół fundacji, oraz jak mówić o tym, co robimy, by ludzie chcieli ją wspierać, by udało się przejść przez tę pierwszą barierę, która się pojawia. Dobrze wiem, że doskonale działają na uczucia potencjalnych darczyńców wzruszające obrazy, ale mi tutaj trudno jest stworzyć taki obraz człowieka, który chwyta za serce. Łatwiej jest przecież zrozumieć darczyńcy, że jeśli da 50 złotych, to pani Jadwiga dostanie leki niż to, że jak da 50 złotych, to jest szansa, że człowiek, który wyszedł z więzienia wyjdzie na ludzi. Dlatego wraz z Edwardem cały czas zastanawiamy się, jak mówić do ludzi, by ich przekonać do naszej misji.

Z czym mierzą się ludzie, gdy wychodzą na wolność po długim czasie odsiadki? Jakie mają lęki, jakie blokady?

– Przede wszystkim mają bardzo niskie poczucie własnej skuteczności, bo jeśli przez lata funkcjonowałeś w świecie, gdzie nie miałaś wpływu, krzty decyzyjności, tylko wszystkie decyzje podejmowane były odgórnie poza tobą, funkcjonowałeś w rytmie, do którego musiałeś się dostosować a wręcz podporządkować, to naprawdę trudno jest nagle wszędzie pójść, wszystko pozałatwiać i działać dla samego siebie.

– Na pewno jest też dużo związanego z tym, czy osoba taka sobie poradzi, gdzie się uda, bo często nie ma gdzie mieszkać, a rodzina się od niej odwróciła. Żona, jeśli była, to często już nie czeka. Zdarza się, że osoba taka jest ojcem, ale albo nie zna albo bardzo długo nie widziała swoich dzieci, a chciałaby nawiązać z nimi kontakt, ale zastanawia się czy to w ogóle jest możliwe, czy ma cokolwiek do zaoferowania. Są długi, brak pracy, uzależnienia, z którymi te osoby się zmagają. Zdają sobie sprawę z tego, że środowisko przestępcze, z którego oni pochodzą, przypomni o sobie w odpowiednim czasie, a oni często nie chcą do niego wracać, ale z drugiej strony nie mają alternatywy. Często towarzyszą temu niskie kwalifikacje zawodowe, małe doświadczenie legalnej pracy i strach związany z tym czy ktoś zatrudni osobę po wyroku, czy znajdzie się pracę.

– Inną kwestią jest wykluczenie cyfrowe. Dajmy na to, że ktoś siedzi w zakładzie karnym 25 lat i wychodzi do świata, który się tak drastycznie zmienił, w tak krótkim czasie. Taka osoba czasem nie wie, jak sobie kupić bilet w autobusie. Gdzie są kioski i kasowniki, czym są aplikacje, smartfony? Przyszedł do nas pan, który wyszedł po długiej karze i to był dla niego szok, że ma smartfona i on się w nim widzi, bo jest tam wbudowany aparat, i że ten aparat jeszcze nagrywa, że słuchawki nie mają kabla. Jak tych rzeczy się nazbiera, a zwykle jest ich wiele, to taka osoba zupełnie nie wie, jak zacząć. Rzeczywistość i społeczeństwo wymaga od niego, że ma się odnaleźć i dostosować. Dlatego bardzo potrzebne jest wsparcie, by tego człowieka przez ten proces przeprowadzić i żeby mu w tym towarzyszyć, a jednocześnie by stwarzać mu warunki, żeby on to robił sam i żeby też miał sieć, która go chwyta w momentach kryzysowych. By on mógł powiedzieć, że jest mu trudno i żeby ktoś go w tym usłyszał a nie tylko oczekiwał, bo przecież on już tak nawalił, że ma tak ogromny dług, który musi spłacić.

– Mnie szczególnie wzrusza moment, gdy dochodzi do odbudowywania kontaktu z dziećmi. Często taki człowiek zastanawia się skąd weźmie pieniądze na PlayStation, bo przecież nie może iść do dziecka z pustymi rękami. My mówimy wtedy, że to nie chodzi o PlayStation, o to, co on da temu dziecku materialnie. Tu chodzi o to czy on jest w stanie dać temu dziecku siebie. Dużo jest takich mocno egzystencjalnych i poruszających momentów.

Chyba wszystko jest trudne po takim czasie separacji od społeczeństwa, nawet zwykłe pójście do sklepu po zakupy może być wyzwaniem.

– Tak, ta ilość bodźców, które atakują z każdej strony i nie wie się, jak na to zareagować. To wzbudza dużo frustracji, złości. Samo wyjście z zakładu karnego i przetransportowanie się do nas jest olbrzymim wyzwaniem. Nieraz słyszymy od panów, że jedyne co im przychodziło do głowy w tej sytuacji, to kupić sobie „małpkę” i nie czuć nic, nie czuć lęku. Jeśli na dodatek używki były sposobem na radzenie sobie z problemami, to nic dziwnego, że ta potrzeba automatycznie się w takich chwilach uruchamia.

– Inną sprawą jest poczucie, że wszyscy wiedzą, wszyscy wiedzą co zrobiłeś, kim jesteś i, że właśnie wyszedłeś z zakładu karnego. I to wcale nie chodzi o to, że ludzie się na nich faktycznie patrzą na ulicy, ale o to, że oni tak siebie przeżywają.

Jak długo trwa program, ile jedna osoba może u was mieszkać?

– Nasz program readaptacji jest trzystopniowy. Pierwszy etap trwa do pół roku. Dzięki życzliwości miasta Zabrze, mieścimy się w centrum w trzypiętrowej kamienicy i na drugim piętrze jest ośrodek readaptacyjny. To tu realizowany jest ten pierwszy, półroczny program.  Pobyt jest bezpłatny, osoba podpisuje kontrakt, który określa prawa i obowiązki panujące w ośrodku, mieszka w nim, wchodzi w skład społeczności, wraz z przypisanym asystentem readaptacji tworzy swój indywidualny plan readaptacji, a przy tym uczestniczy w zajęciach, otrzymuje funkcje, które są przechodnie, po to, aby móc ćwiczyć różne ważne umiejętności. Gdy osoba  ukończy pierwszy etap, odciska swoją dłoń na specjalnej ścianie. Po tym etapie może przejść na trzecie piętro do hostelu i również być objęta półrocznym wsparciem. Panują tam, nieco inne zasady, osoba ma więcej przywilejów, czyli nie musi brać przepustek, żeby gdzieś wyjść na noc, tylko może sama o tym decydować, ale jest tam też większa odpowiedzialność, bo już się dorzuca do czynszu. Chodzi o to, by stopniować branie na siebie zobowiązań. Do roku udostępniamy jeszcze mieszkanie readaptacyjne, ale ono już nie jest w tej kamienicy. To jest ten trzeci etap. Tam trafiają osoby, które mają, na przykład, mieszkanie od miasta do remontu, i przez okres tego remontu jeszcze ich wspieramy. One są już w tym procesie samodzielności najbardziej zaawansowane. Łącznie można być u nas do dwóch lat i staramy się tego nie przedłużać, choć w wyjątkowych sytuacjach się to zdarza. Nie zawsze jest tak, że będąc u nas musisz przejść te wszystkie etapy. Zdarza się, że ktoś jest u nas trzy miesiące i uda mu się usamodzielnić, ogarnąć najważniejsze sprawy i przeprowadzić do partnerki, powrócić do rodziny czy do swojego mieszkania. Nie ma tu jednej zasady, która by wszystkich obowiązywała.

W jaki sposób pozyskujecie fundusze na działania waszej organizacji?

– My jesteśmy placówką całodobową, więc działamy non stop. W związku z ilością kosztów, jaka wiąże się z naszą działalnością, potrzebujemy minimum 800 tysięcy złotych, na rok. Nie mamy systemowego wsparcia, bo readaptacja byłych więźniów nie jest nigdzie tak specyficznie ujęta w finansowaniu, wiec dążymy do tego, by coś się tutaj jednak zmieniło, stąd spotkania na szczeblu samorządowym, rządowym, by nagłaśniać, jak bardzo to jest ważne, aby ta readaptacja się pojawiła. Jest bardzo trudno, więc szyjemy głównie z grantów. Dlatego też wybrałam się na kurs, by nauczyć się innych narzędzi pozyskiwania środków, by te granty nimi uzupełnić. Co roku mamy ten sam stres, czy będziemy mieć pieniądze na kolejny rok. Bardzo ważne jest, ze względu na dobro Mieszkańców, by ten zespól, który mamy był stały, żeby była jakaś ciągłość. Musimy mieć jednak pieniądze, by go opłacić. Mamy osoby z biznesu, które nas wspierają, darczyńców indywidualnych, ale to jest póki co kropla w morzu potrzeb.

Jakie narzędzie fundraisingowe jest, twoim zdaniem najskuteczniejsze do zastosowania w twojej organizacji?

– Myślę, że w zakresie tego, co robimy najbardziej sprawdza się rozmowa i kontakt z ludźmi, czyli spotkania na żywo, podczas których ludzie mogą nas poznać, usłyszeć, zadać wszystkie pytania, które ich nurtują i podjąć decyzję o tym czy nas wesprzeć. Są to najczęściej gale darczyńców, spotkania wigilijne, podczas których byli więźniowie dla nich pieką ciasta. Bardzo zależy nam, by angażować naszych Mieszkańców do akcji społecznych, czyli, jeśli trzeba wymalować przedszkole, to pojawia się właśnie ekipa z naszego ośrodka. Ostatnio był Festiwal Lawendy w Zabrzu i trzeba było ją posadzić, no i panowie też tam pojechali. Docieramy do takich miejsc, aby pokazać ludziom, że te osoby chcą. Można wejść bezpośrednio w kontakt z nimi, porozmawiać, co często wpływa na zmianę nastawienia do nas i sprawia, że ludzie chętniej o nas mówią i wspierają, jak robimy zbiórki.

– Bardzo przemawiają do mnie wydarzenia specjalne i z tego względu w serwisie Patronite mamy taką opcję, że jeśli zostaniesz naszym darczyńcą, to możesz przyjechać do nas na specjalną kolację, którą przygotują dla ciebie nasi Mieszkańcy i oni będą dla ciebie otwartą książką i będziesz mógł z nimi porozmawiać o tym wszystkim, co cię ciekawi. Wierzę w ten potencjał, chociaż póki co jeszcze nie udało mi się tego aż tak rozkręcić, ale sądzę, że to jest kierunek, w którym będziemy zmierzać. Cały czas zastanawiamy się, jak przyciągnąć do siebie ludzi i zmienić stereotypy, które narosły wokół byłych więźniów. Dążymy do tego, aby się pokazywać, być wszędzie, gdzie nas zaproszą, docierać do ludzi i wchodzić z nimi w dialog. Myślę, że w naszej pracy jest to szczególnie istotne.

– Ważne jest, by się zastanowić, co my możemy dać ludziom. Długo nad tym myślałam, bo przecież nasza praca skoncentrowana jest na pomaganiu, na dawaniu właśnie, wiec nie dostrzegałam tej przestrzeni. Ale gdy się przekroczy własne ograniczenia, własne bariery w głowie, to pomysły do niej przychodzą. W końcu zdałam sobie sprawę, że istniejemy przecież od 10 lat i mamy mnóstwo znajomości, które trzeba wykorzystać, by pozyskać dużych darczyńców. Poza tym nasi mieszkańcy mają wiele fachów w rękach, więc możemy zorganizować warsztaty z ich udziałem. Pomysł z tym, że panowie mogą pomóc w jakiejś inicjatywie też okazał się dobry, więc nie jest do końca tak, że nic nie jest po naszej stronie.

– W tym roku zorganizowaliśmy pierwszy Kongres Readaptacji, na który zaprosiliśmy przedstawicieli różnych grup zawodowych, by porozmawiać o tym, jak ta readaptacja u nas wygląda i stworzyć pomosty komunikacyjne. Integracja naszej branży, tego naszego środowiska jest szalenie potrzebna. Razem możemy szukać rozwiązań, sposobów by wspólnymi siłami tę readaptację w Polsce zmieniać. Ta nasza misja, mam wrażenie dotyczy czegoś większego, takiej systemowej zmiany i tego, jak my możemy inaczej podejść do tematu powrotu do przestępstw. Takie eventy są wspaniałą sposobnością, by przyciągnąć sponsorów i utrzymać z nimi dłuższą współpracę.

Jak się zaczęła twoja przygoda z Polskim Stowarzyszeniem Fundraisingu (PSF)?

– Gdy zaczęłam pracę w fundacji, pojechałam na dwudniowe szkolenie „Liderzy w NGO” dla zarządów różnych organizacji, a było ich wówczas około jedenastu. Mieliśmy tam kurs na podstawowym poziomie z zakresu fundraisingu. Mocno mnie to wtedy zaciekawiło, bo jest w tym dużo przydatnej wiedzy, narządzi, które mogą mi pomóc w codziennym wykonywaniu obowiązków. Niezwykłe było to, ilu ciekawych ludzi mogłam poznać, ile perspektyw na te same problemy i ich rozwiązania. Gdy siedzisz w swojej organizacji, to często nie widzisz innych rozwiązań, bo jesteś zanurzony w swoich schematach, jedziesz na takie szkolenie, słyszysz, jak inni myślą o tym, co robisz i odpalają ci się nowe ścieżki, na które byś sam nie wpadł. Zatem mnie w fundraisingu najbardziej kręci networking, budowanie sieci komunikacji i przepływu informacji, wiedzy. Fundraising nie jest tylko o pieniądzach, jest o wiedzy, o sposobach, jak robić różne rzeczy lepiej i z większą korzyścią dla wszystkich. A zatem PSF mnie przyciągnął poprzez dwudniowe szkolenie i tym sposobem trafiłam na cały kurs CFR, żeby zaczerpnąć więcej.