Emerytura to nie wyrok – wywiad z Katarzyną Fetter

– Po dwudziestu latach mojej pracy w korporacji świadomie postanowiłam, że przestaję brać i chcę zacząć dawać. Fundacja to jest mój projekt, który realizuję z poziomu serca. Póki co jest to ogromnie stresujące zadanie, bo co miesiąc zastanawiam się, skąd wziąć na jego realizację pieniądze. Jednak, gdy robisz coś z poziomu serca, zaczyna dziać się magia – przekonuje Katarzyna Fetter, prezes Fundacji im. Józefa Fettera „Pora na  seniora”.

Magdalena Tyrała: Jak definiujemy seniora w Polsce?

Katarzyna Fetter, prezes Fundacji im. Józefa Fettera „Pora na  seniora” i członkini Polskiego Stowarzyszenia Fundraisingu: – Seniorem nazywana jest każda osoba po 60. roku życia czy też osoby w wieku emerytalnym. Zdarzają się sytuacje, że na seniora kwalifikowane są już osoby powyżej 55. roku życia. Co prawda, mówi się wtedy bardziej o „silver generation” niż o  typowych seniorach, ale jednak.

Jak seniorzy postrzegani są przez ogół Polaków?

– Mam okazję rozmawiać ze studentami na zajęciach o ich wyobrażeniach na temat współczesnych seniorów. I niestety, ich wyobrażenia nie odbiegają od wyobrażeń większości Polaków, czyli, że senior to osoba w podeszłym wieku, bardzo schorowana i wymagająca pomocy, wsparcia nie tylko w codziennych obowiązkach, ale również materialnego. Zazwyczaj spotykam się z opinią, że jego sytuacja finansowa jest bardzo zła. Ja osobiście taką definicją seniora jestem zmęczona.

Czyli na co dzień walczysz także ze stereotypami?

– Tak, bo słowo senior w Polsce ma smutne konotacje, kojarzy się z osobą w bardzo podeszłym wieku, często niesamodzielną. Taki krzywdzący wizerunek wykreował się nam na przestrzeni lat.

A jak jest? Kim są obecnie seniorzy w Polsce?

– Osoby, które obecnie przechodzą na emeryturę są w pełni sił, są bardzo aktywne i czują się z takim społecznie podzielanym wizerunkiem bardzo źle. Dlaczego nagle mają się usunąć na boczny tor? Dlaczego mają robić mniej i być wypychani przez społeczeństwo? Zabrania się im robić niektóre rzeczy, niby dla ich dobra, bo przecież już się przez całe życie tak napracowali, że teraz muszą odpocząć. I pewnie trochę tak jest, ale wyobraźmy sobie, że dostajemy w bonusie 8 godzin i to nie na jeden dzień czy tydzień, ale na resztę życia. Do tej pory mieliśmy swój rytm dnia, wstawaliśmy do pracy a w niej spotykaliśmy ludzi, czuliśmy się potrzebni. Gdy z niej wracaliśmy, mieliśmy swój schemat dnia i  nagle to znika. Zostajecie w domu sami, ewentualnie ze współmałżonkiem, bo dzieci mają dawno pozakładane swoje rodziny i jest dobrze, jeśli są w tym samym mieście. Znacznie gorzej, jeśli powyjeżdżały i pozostają jedynie rozmowy telefoniczne.

Jak wygląda w praktyce to przejście na emeryturę?

– Zazwyczaj kończy się tak, że osoby, które przeszły na emeryturę budzą się, zakładają szlafrok na piżamę i siedzą w nim przed telewizorem do końca dnia. Na początku wpadają w stan anhedonii czyli ograniczonego odczuwania. Trochę tego stanu wszyscy doświadczyliśmy w pandemii, kiedy zostaliśmy zmuszeni do pozostania w domu. Na początku było to nawet do zniesienia, ale w pewnym momencie narastała w ludziach agresja i nie było gdzie rozładować tych emocji. Tak samo jest z osobami starszymi. Te, które są zamknięte w domach i nie mają kontaktu ze światem zewnętrznym, bo są pozostawione same sobie i nie mają gdzie uwolnić tych wszystkich emocji i lęków, nie wiedzą jak sobie z nimi poradzić. Może widzą, że coś się dzieje w ich ciele, ale nie znają metod na uwalnianie napięć, nie mają dostępu do tylu warsztatów, co my młodsi, by się dalej rozwijać. Radzą sobie zatem tak, jak potrafią, co kończy się często dramatycznie, bo są pokłóceni z rodziną, sąsiadami, panią ze sklepu na dole. Nie radzą sobie zwyczajnie z natłokiem emocji, które w nich rosną i buzują. I to jest jeszcze bardziej smutna sytuacja, bo nie dość, że są wykluczeni ze społeczeństwa, ponieważ dla ich dobra  kazano im siedzieć w domach ze względu na pandemię, albo siedzą w nich ze względu na to, że nie są już aktywni zawodowo, to na dodatek nie mają jeszcze z kim pogadać, bo ze wszystkimi się skonfliktowali. Smutny obraz człowieka.

Dlaczego zajęłaś się akurat seniorami?

– Dla mnie osoby starsze są ważne od zawsze. Rozumiem je i umiem z nimi rozmawiać. Wszystko dzięki temu, że w moim życiu bardzo mocno obecny był dziadek Józek, który dziś ma 95 lat, i to on mnie uwrażliwił na potrzeby osób starszych. On mi też pokazał, jak powinien wyglądać ten drugi i trzeci okres w życiu. Nawet po przejściu na emeryturę szukał rozwiązań, jak w dalszym ciągu chodzić do pracy i mieć kontakt z ludźmi. To on pokazał mi świat teatru, kina, on wyjeżdżał ze mną w góry. Pokazał mi również, takie  wartości – a pochodzi on z pokolenia wojennego – jak  odpowiedzialność, pokorę, zrozumienie sytuacji, niepoddawanie się i poszukiwanie rozwiązań nawet w najtrudniejszych sytuacjach. To są rzeczy, którymi przesiąkałam od dzieciństwa. Natomiast ciągle zderzam z tym, że młodzież teraz bardzo szybko się poddaje. Gdy mówię młodzież, to myślę o pokoleniu obecnych 20- i 30-latków. To są takie pokolenia, które nie mają w sobie odwagi do walki. Jak nie dzieje się po ich myśli, to nie próbują zawalczyć o ważną dla siebie sprawę, wybierają prostsze rozwiązanie – zmianę.

Chyba najlepszym przykładem są związki, których nie chce im się naprawiać, a zamiast tego wolą wejść w nowe.

– Owszem, to najlepiej pokazuje ten brak woli walki wśród młodych. Jednak widać to nawet w podejściu do pracy, gdzie rotacja jest bardzo duża. Jeśli coś nie podoba im się w szefie, to nie porozmawiają z nim o tym, tylko zmieniają go na innego. Wystarczy porównać podejście starszych pokoleń w tej kwestii, które potrafiły przepracować w jednej firmie nawet całe życie. Teraz takie podejście to prawdziwa rzadkość, a trawa jest zielona tam, gdzie nas nie ma. Nie ma tej odwagi w młodszych pokoleniach, żeby szukać rozwiązań, poszukać w sobie tej wewnętrznej pokory i pomyśleć, że może jednak ja coś nie tak zrobiłem, że może można się sobie trochę przyjrzeć, a nie zwalać winę na wszystkich dookoła. Tę autorefleksję ma to starsze pokolenie i obcując z nimi na co dzień widzę jak dużą mają otwartość na to, by mimo swojego wieku zajrzeć w głąb siebie i szukać nowych rozwiązania jeśli dotychczasowe zawodzą. 

Jacy są dzisiejszy starsi ludzie, współcześni seniorzy?

– Utworzyłam fundację po to, aby pokazać, że obraz seniora, którym się nas karmi w Polsce nie do końca jest taki smutny. Na dziewięć milionów osób po 60. roku życia nie wszyscy wymagają wsparcia materialnego i pomocy w pracach w domu. Jest wśród nich bardzo liczna grupa osób, która chce dalej żyć pełnią życia, nie zgadza się na to, że okres emerytury to ten, na którym musi odpoczywać. Wręcz przeciwnie, szuka sposobu i miejsc by dalej się rozwijać i pielęgnować swoje pasje, poszukiwać wewnętrznego potencjału. Współcześni seniorzy chcą dalej czuć i żyć.

– Na początku naszej współpracy czasami nawet mówili mi, że aktywności, które im proponowałam w jakiś sposób ich obrażały, że przez to czuli się nie do końca sprawni intelektualnie. I to jest to pokutujące myślenie o ludziach na emeryturze. Staram się teraz tego unikać i nie wpadać w pułapkę myślenia, że oni powinni mniej, a nawet wręcz przeciwnie, powinni więcej, żeby ćwiczyć umysł, pamięć, by nad sobą pracować. To pokolenie nie „warsztatowało” się personalnie, bo pójście, na przykład, do psychologa to był kiedyś wstyd. Teraz jest cała masa trenerów personalnych, są mentorzy, coachowie i oni mogą fantastycznie z nimi pracować, pokazywać im język komunikacji, nawet ten współczesny młodzieży, by zminimalizować przepaść międzypokoleniową. Obecnie starsi ludzie chętnie zapisują się na takie wydarzenia, chcą podążać za tym współczesnym światem i go rozumieć, rozumieć młodych i ich tempo pracy, które skrajnie różni się od tego, w jakim oni wyrastali. – Kiedyś chodziło się do pracy od 8.00 do 16.00 i całe popołudnie było wolne dla rodziny. Natomiast teraz chodzimy do pracy od 9.00 do 19.00 a dzieci wychowują się same. Kiedyś wszyscy się znali, bo obchodzili swoje imieniny, popołudnia spędzali przy kawie, wieczory przy brydżu, tworzyli społeczność. Teraz nikt na osiedlu nie zna swojego sąsiada, bo poza zwykłym „dzień dobry” ludzie ze sobą nie rozmawiają, nie wiedzą o sobie nic. Tworząc tę fundację marzyłam, aby zaczęły się tworzyć na powrót społeczności, żebyśmy się sobą nawzajem interesowali i, jak to powiedziała jedna z naszych seniorek, tworzyli rodzinę z wyboru. Wiesz, ile w mojej klubokawiarni buduje się relacji, jak ci ludzie są aktywni, nawet w social mediach. To jest to pokolenie, w ramach którego bardzo popularne stało się zjawisko zwane „silver influencer”. Oni pokazują, że życie na emeryturze nie musi być wyrokiem i może być bardzo aktywne. Pokazują to w swoich mediach społecznościowych, na kanałach YouTube, które sami tworzą. Przez to stają się inspiracją dla wielu ludzi ze swojego pokolenia.

I jeszcze mają niesamowitą wiedzę i doświadczenie, którym mogą się dzielić z młodymi.

– No właśnie. W ramach samej klubokawiarni zapraszamy młodych, którzy prowadzą zajęcia, ale też bardzo chętnie przyjmujemy propozycje prowadzenia zajęć przez samych seniorów. I tak na przykład Ewunia prowadzi u nas arteterapię. Mamy też panią, która zgodziła się prowadzić taniec w kręgu, mamy panie przewodniczki, które chcą opowiadać o ciekawych miejscach, mamy w końcu panią prawniczkę-mediatorkę, która chce prowadzić zajęcia z komunikacji bez przemocy Non Violent Communication (NVC). Ostatnio usłyszałam komplement od jednej z klubowiczek, że lubi do nas przychodzić, bo my oferujemy niebanalne aktywności, które powodują, że wdmuchujemy im powietrze w skrzydła.

Jakie to rozwiązania i które cieszą się największym zainteresowaniem?

– Robimy metamorfozy, czyli pokazujemy, jak przy użyciu rzeczy, które mamy już w szafie i przy lekkim przemodelowaniu możemy sprawić, że panie wyglądają inaczej, często atrakcyjniej dla siebie samych. Jak makijaż i pewność siebie zmienia nastawienie do życia. Przy ostatnich metamorfozach, które robiłyśmy z dziewczynami z COCO Project, w te nasze panie wstąpiła jakaś magia i siła, łącznie z tym, że wszystkie tańczyłyśmy robiąc sobie zdjęcia. Następnego dnia panie przyszły do klubokawiarni z niesamowitą energią i chęcią do życia. Obserwując je widzę, jak zmieniają styl, formę komunikacji z innymi osobami, stają się pewniejsze.

Jak płciowo rozkłada się zaangażowanie waszych beneficjentów w klubokawiarni?

– Ponad 80 procent wszystkich klubowiczów to właśnie panie. Panowie nie mają takiej otwartości na nowe rzeczy. Jeśli jest brydż, to przychodzą tłumnie. Jak są zajęcia, które bardziej kojarzą im się z męskością, to zaglądają chętnie, ale coraz częściej widzę panów pojawiających się na zajęciach z rozwoju personalnego. Myślę, że to zasługa ich współmałżonek, bo one pokazują mężom w domach, jak dzięki takim zajęciom zmienia się ich życie, jak ono zmienia się dzięki ich obecności i aktywności w klubokawiarni. To jest marketing szeptany, najskuteczniejsze narzędzie, ale też rzeczywisty obraz tego, co my dajemy tym ludziom. Jest to namacalny dowód na to, że można realnie wpływać na swoje poczucie własnej wartości i można zmieniać stosunek do siebie samej.

– Ta przestrzeń, którą stworzyłam przy ulicy Puławskiej 3 jest dla seniorów oazą, bo oprócz tego, że pomaga im nie zwariować z samotności w czasie pandemii, to pomaga im też poradzić sobie ze stratami w ich życiu. Co by nie mówić, ale seniorzy to pokolenie najbardziej narażone na stratę najbliższych z racji wieku. Bardzo często ich partnerzy odchodzą a oni zostają sami i nie potrafią sobie z tym poradzić, szczególnie teraz, gdy nie mogą się spotykać z najbliższymi i rodziną, bo albo walczą z lękiem przed zarażeniem się covidem, albo bliscy za bardzo im przypominają ukochaną żonę czy męża. Takie osoby poszukują przestrzeni, żeby się schować. I mamy takie osoby w klubokawiarni, które pojawiły się po stracie najbliższych, najpierw pytając czy mogą się zwyczajnie napić herbaty. Zdarzało mi się siadać z takimi osobami i pić tę herbatę w milczeniu. Dopiero po jakimś czasie one dołączają do różnych aktywności i zajęć, stając się tym samym aktywnymi klubowiczami, którzy realnie pracują nad tym, by radzić sobie z procesem żałoby. To nie jest proste, bo ten proces jest długotrwały, ale jak widzę, że one zaczynają się uśmiechać, wprowadzają kolory do swojego stroju, to rośnie mi serce, bo to oznacza, że to, co tam robimy to nie był mój wymysł, ale realna potrzeba na rynku i że dobrze zdefiniowałam potrzebę tych osób. My w tej chwili w bazie mamy ponad dwieście osób, którym wysyłamy harmonogramy, a przez to miejsce przeszło już ponad sześćset osób. Nawiązujemy współpracę z muzeami, teatrami i kinami i chcemy zorganizować pierwszy wspólny wyjazd na wiosnę.

źródło: gazeta.pl

Co sądzisz o cohousingu?

– Bardzo się cieszę, że dociera także do Polski. To wspaniałe rozwiązanie dla kogoś, kto ma duże mieszkanie albo dom. Zaprasza wówczas swoich przyjaciół do wspólnego zamieszkania. Takie osoby dzielą się płatnościami za jego utrzymanie a swoje mieszkania wynajmują, dzięki czemu sporą część pieniędzy mogą przeznaczyć na uciechy życia, takie jak wyjazdy i wycieczki, na kino, teatry, opery. I jest to wspaniałe rozwiązanie coraz modniejsze za granicą. U nas Polaków taka opcja dopiero raczkuje, ale uważam, że jest to dobry kierunek

Czy członkostwo w Polskim Stowarzyszeniu Fundarisingu pomaga ci w realizacji twojej misji?

– W Polskim Stowarzyszeniu Fundarisingu (PSF) poznałam bardzo dużo ciekawych osób i one słysząc o tym, co my robimy, jak pracujemy nad tym, by ten drugi i trzeci etap życia przestał być wyrokiem, też się zainteresowały i zastanawiały, co mogłyby zrobić, by wesprzeć nasze działania. bardzo chciałabym rozpocząć współpracę z Małgosią Nowicką nad organizacją „Akademii pozytywnego myślenia” dla naszych seniorów. To byłoby coś bardzo fajnego, ale nie chcę o tym mówić więcej żeby nie zapeszyć. Kolejny bardzo ciekawy projekt powstaje we współpracy z Muzeum Narodowym w Warszawie, dzięki znajomości z Martą Szymańską – Leszczyńską.

– Muszę uczciwie powiedzieć że na tym etapie na jakim aktualnie jestem, czyli głównie gaszenia pożarów i dynamicznego zarządzania zaistniała sytuacją, mam mało czasu na profesjonalny fundarising, nad czym szczerze ubolewam. Ale jedno jest pewne, dzięki członkostwu w PSF poznałam wiele inspirujących osób , które szczerze podziwiam za ich prace i osiągniecia. Wierzę, że któregoś dnia będę mogła się takimi kwotami pochwalić, jak Agata Kozyr, bo to jest niesamowita kobieta, z ogromnym zaciekawieniem obserwuje jak prężnie działa i gromadzi środki na budowę swojego Lęborskiego Hospicjum.

 – Powołując do życia fundację patrzyłam przez pryzmat samej siebie i tego, czy w chwili przejścia  na emeryturę,  znajdę miejsce dla siebie, czy mamy na rynku placówki w których czułabym się komfortowo, gdzie będę mogła dalej się rozwijać? Do tej pory nie było takich miejsc w mojej okolicy, wiec postanowiłam jedno takie stworzyć i tak powstała Klubokawiarnia Pora na Seniora. Chciałabym dać starszym ludziom alternatywę. Domy seniora w Polsce zrzeszają osoby, które wymagają wsparcia 24h na dobę, są mocno schorowane, które oprócz choroby podstawowej mają jeszcze choroby towarzyszące, takie jak demencja, choroba Alzheimera. To nie jest miejsce dla aktywnych starszych ludzi, a oni sami nie mają alternatywy. Nie ma miejsca, gdzie mogliby mając ponad 70 lat dołączyć do społeczności, która jest tak samo aktywna, z którą mogliby się bawić, spędzać wieczory rozmawiając, oglądając filmy, tańcząc i słuchając muzyki po to tylko, aby nie czuć się samotni. Na pewno codzienne zajęcia odmładzają. Przebywanie z osobami, które dalej są aktywne, które są ciekawe życia i świata poprawia jakość życia. W domu seniora zły stan zdrowia szybko postępuje, bo nie ma bodźca zmuszającego do myślenia ani powodów do czerpania radości z życia.

Jak pozyskujesz środki na działalność fundacji?

– To jest obecnie mój największy problem. Jesteśmy młodą fundacją, bo działamy od dwóch lat, a klubokawiarnię prowadzimy zaledwie pięć miesięcy i niestety nie mamy jeszcze wystarczającej liczby partnerów. Występujemy póki co, z wnioskami o dotacje dla klubokawiarni, ale ponieważ mamy jeszcze małe doświadczenie, inne fundacje i stowarzyszenia otrzymują pieniądze, a my nie. To jest smutne, ale nie poddaję się. Jak trzeba szybko działać, to jako fundator zasilam kasę fundacji i finansuję jej działalność. Rozmawiamy z firmami i darczyńcami, którzy chcą nas wesprzeć słysząc, co robimy. Warto, żebyśmy wszyscy pamiętali, że nie młodniejemy, czas się dla nas nie zatrzyma i wszyscy kiedyś przejdziemy na emeryturę, więc tym bardziej powinniśmy myśleć o tym, jak wesprzeć takie organizacje jak moja, abyśmy mieli jak najwięcej miejsc, w których kiedyś  będziemy chętnie spędzać czas. W tej chwili pewnie nie jestem najlepszym przykładem, jeśli chodzi o skuteczne pozyskiwanie pieniędzy, ale między innymi dzięki Polskiemu Stowarzyszeniu Fundraisingu uczę się, jak usprawnić swoje działania. Teraz mocno koncentruję się na tworzeniu świadomości brandu „Pora na seniora” i zdobywaniu samych klubowiczów a także na tym, by dostarczać im to, co fundacja jest w stanie im przekazać.

– Pochwalić mogę się jednak tym, że zdobyłam świetny lokal na klubokawiarnię na preferencyjnych warunkach. Pierwotnie przeznaczony był na cele komercyjne. Pięć miesięcy zajęły mi rozmowy z urzędem miasta, dotyczące przekwalifikowania go ze stawek komercyjnych na preferencyjne. Opowiadałam wówczas o czymś, czego jeszcze nie było, a co bardzo chciałam stworzyć. Burmistrz uwierzył, że to, co pragnę stworzyć ma sens i potencjał, ostatecznie dostałam ogromny kredyt zaufania, że uda nam się stworzyć w tym miejscu coś magicznego.

– Dzięki mojej determinacji wynajmujemy to miejsce po stawkach, które nie są osiągalne dla zwykłej komercyjnej działalności. Oczywiście one dla nas póki co i tak są bardzo wysokie, a rachunki idą dalej w górę. Co miesiąc muszę też wypłacić pensje, bo zatrudniam seniorów w klubokawiarni, dając im w ten sposób możliwość powrotu na rynek pracy. To oni stanowią wizytówkę klubokawiarni, a tym samym fundacji. Nasze seniorki były nawet na kursie baristycznym, więc potrafią, używając profesjonalnego ekspresu, zaparzyć pyszną kawę dla klientów i klubowiczów. Mamy też cudowną silverkę wolontariuszkę, która buduje dla nas bazę z klubowiczami. Dla niej, jak twierdzi, ta praca to sens życia. To, że przychodzi do nas powoduje, że na nowo jej życie ma sens. Uwielbia z nami pracować, uwielbia kontakt z klubowiczami i fantastycznie czuje się w tej naszej wspólnej przestrzeni. Uważam, że zasługuje na wynagrodzenie, bo wykonuje fantastyczną prace, dlatego już teraz myślę, jak znaleźć na to fundusze. Wszystko, co robimy wymaga ogromnych nakładów finansowych, zatem pozyskanie środków, by to wszystko funkcjonowało, to jest moje osobiste wyzwanie. Zdecydowanie wolę nazywać to wyzwaniem, a nie problemem.

Macie regularnych darczyńców?

– Na razie nie mamy regularnych darczyńców i ciężko przychodzi nam pozyskiwanie środków. Tak, jak mówiłam, tylko co jakiś czas otrzymujemy wsparcie od różnych firm. Myślę, że ma to związek z tym, że my nie epatujemy smutkiem, nie pokazujemy chorych i samotnych osób, ich życiowych tragedii. My pokazujemy uśmiechniętych i szczęśliwych ludzi. Myślę, że dlatego trudniej zbiera nam się środki, bo stanowi to swego rodzaju wyzwanie dla naszego społeczeństwa. Wystarczy spojrzeć na zbiórki na różnych portalach. Wchodząc na nie widać wyłącznie cierpienie, chorobę, umierające osoby i zwierzęta, a my pokazujemy radosnego człowieka. I to będzie wyzwanie zmienić mentalność Polaka, pokazać mu, że wspierając nasze działania sam w przyszłości też będzie mógł cieszyć się swoim życiem na emeryturze. Może nawet nasza klubokawiarnia kiedyś mu to umożliwi. Polacy mają tendencje do tego, by pomagać przy większych okazjach, na przykład, przed świętami. Gdy patrzymy na zdjęcie samotnego seniora przy pustym wigilijnym stole, to przelewamy pieniądze. Nasz senior ma zastawiony stół jedzeniem, ale cierpi z powodu poczucia wykluczenia ze społeczeństwa, nie zgadza się wewnętrznie na traktowanie go jak inwalidę mentalnego tylko dlatego, że zakończył aktywność zawodową.

Nie dojrzeliśmy jeszcze jako społeczeństwo.

– Zupełnie nie dojrzeliśmy i potrzebujemy skoku mentalnego, żeby zrozumieć ich sytuację. My mamy tendencje do myślenia „tu i teraz”, pracujemy w korporacjach, zarabiamy dobre pieniądze, myślimy o tym, na jaką kolejną fajną wycieczkę pojechać, ale zupełnie nie zastanawiamy się, co będzie za dwadzieścia albo trzydzieści lat. Czy wtedy będziemy szczęśliwi. Na pewno będziemy wypaleni zawodowo i na pewno też będziemy samotni, bo nasze dzieci, z którymi teraz nie spędzamy czasu i pozostawiamy je, by się wychowywały same, płacąc bajońskie sumy za ich prywatne szkoły, pozostawią i nas. Myślimy, że zrekompensujemy im naszą nieobecność drogimi wyjazdami dwa czy trzy razy do roku na dalekie wycieczki zagraniczne. Oni też nas w pewnym sensie mentalnie porzucą, bo nie budujemy w rodzinach poczucia odpowiedzialności.

Przede wszystkim nie budujemy więzi.

– Tak, nie budujemy z nimi relacji. Nie będą mieć zatem żadnych skrupułów. My z kolei w ogóle się nad tym nie zastanawiamy. Wielka szkoda. Mam jednak nadzieję, że do tego czasu nasza fundacja im. Józefa Fettera „Pora na seniora” stworzy dużo przestrzeni czyli filii w całej Polsce, żeby przyjmować te osoby, które dzisiaj jeszcze o tym nie myślą i nie planują na razie wspierać tej inicjatywy. Mam nadzieję, że kiedyś do nas dołączą i będą bardzo szczęśliwi, że takie miejsca powstały i ktoś inny je wsparł, także z myślą o nich.

Kopiesz się z koniem, by utrzymać to miejsce?

– Po dwudziestu latach mojej pracy w korporacji świadomie postanowiłam, że przestaję brać i chcę zacząć dawać. Zatem fundacja to jest mój projekt, który realizuję z poziomu serca. Póki co, jest to ogromnie stresujące zadanie, bo co miesiąc zastanawiam się, skąd wziąć na jego realizację pieniądze, skąd wziąć na pensje dla seniorów, by opłacić czynsz i zrealizować niezbędne zakupy. Jednak, gdy robisz coś z poziomu serca, zaczyna dziać się magia. Chyba na zasadzie, że jak ty wpuszczasz dużo dobra do świata, to ono do ciebie wraca, czyli pojawiają się nagle osoby, które proponują, że coś zrobią, przeprowadzą pro bono warsztaty. To by się nie zdarzyło, gdybym prowadziła inną działalność. Pewnego dnia weszła do klubokawiarni młoda osoba, zachwyciła się miejscem i zapytała czego nam potrzeba. Powiedziałam jej, że będziemy zbierać na sprzęt nagłaśniający. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że ona pracuje w firmie, która taki sprzęt robi. Kilka dni później rzeczona firma wstawiła nam do Klubokawiarni kolumny demo i mikrofon. Są sytuacje, gdy ktoś wejdzie, chwile posiedzi i za jakiś czas przyniesie kilka opakowań herbaty. I to jest kolejna rzecz, o której ja nie muszę myśleć, by ją zapewnić. Seniorki same z siebie przynoszą swoje wypieki, by sprzedawać je do kawy i zarobić dla fundacji kilka złotych. To jest niezwykłe, bo ludzie chcą pomagać sami z siebie, a jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że nasi klubowicze czują się za klubokawiarnię współodpowiedzialni i myślą, a także działają, by ta przestrzeń mogła dalej funkcjonować. Ale to jest właśnie cecha tego pokolenia, oni czują współodpowiedzialność, czyli coś czego trochę mi brakuje wśród młodzieży. Mam momenty zwątpienia, ale wtedy przychodzę do klubokawiarni i słyszę od tych moich seniorów, że to takie wspaniałe, że mają gdzie przyjść. Wtedy mi mija i mówię: „tak, to ma sens, robimy to dalej”.